O rzut beretem od rzeczywistości

Spotkałem niedawno mojego amerykańskiego kumpla z Cleveland. „Cześć, kopę lat” – rzucił ochoczo pod moim adresem – „Co u ciebie słychać?”

„Nic specjalnego” – odparłem z wrodzoną ostrożnością – „A u ciebie?”

„A wiesz, byłem niedawno w Rosji, na wyjeździe służbowym.”

„Naprawdę? A gdzie konkretnie?”

„W Smoleńsku. W czymś, co nazywa się Смоленский авиационный завод.”

„A to tam, gdzie produkują sztuczną mgłę.”

„Już nie. Parę lat temu rozbił się tam jakiś samolot i od tego czasu podaż sztucznej mgły znacznie przewyższała popyt, w związku z czym w końcu dali sobie z tym spokój.”

„To co tam teraz robią?”

„Berety.”

„Jakie berety?”

„Moherowe. Mają wielkie zamówienie z Polski, od prezydenta. Na kilka milionów sztuk. Są robione z tytanowych nici, żeby przetrwały do XXV Rzeczypospolitej.”

„A po cholerę prezydentowi tyle beretów?”

„Zamierza je rozdać w ramach wielkiej akcji, bo te stare, zalegające obecnie na głowach ludzi, są wyświechtane i zbyt płaskie od częstego noszenia i walenia łbem o kościelne posadzki oraz o kanty konfesjonałów.”

„No i co z tego, że płaskie?”

„Podobno od płaskiego beretu ma się nierówno.”

„Na głowie?”

„Nie, pod stropem.”

„To wiele wyjaśnia. Jak się ta beretowa akcja ma nazywać?”

„WOMP, czyli Wielka Orkiestra Moherowej Pomocy.”

„A kto tym dyryguje?”

„Polski rząd zatrudnił jakiegoś człowieka z Chicago, bo podobno jego nazwisko do tego wszystkiego pasowało.”

„Tak? To jak się ten facet nazywa?”

„George Owsianka.”

Gallus Anonymus Americanus

P.S. Na szczęście, powyższa rozmowa mi się śniła. Na nieszczęście, jest ona niebezpiecznie daleka od surrealizmu.